Autor: Katarzyna Krenz
Wydawnictwo Literackie
Stron 376
"- Śmierć. To nie tak, jak piszą w książkach. Moim zdaniem, najpierw umiera wola, potem życie, a dopiero na końcu ta cała reszta - pociągnęła delikatnie za fałdę suchej skóry na przedramieniu. - Biologia nie ma nic do gadania. Wszystko zależy od nas. I życie, i śmierć. Dopiero na starość to rozumiemy."
Katarzyna Krenz, "W ogrodzie Mirandy"
Katarzyna Krenz to polska poetka, tłumaczka, malarka, dziennikarka... "W ogrodzie Mirandy" to powieść, która była jej literackim debiutem. Obecnie na swoim koncie posiada także takie książki jak "Księżyc myśliwych" czy też "Lekcje tańca". To moje pierwsze spotkanie z jej twórczością i niestety obawiam się, że na pewien czas... z pewnością ostatnie, choć w przyszłości będę chciała dać jeszcze jedna szansę prozie Katarzyny Krenz. Być może bowiem jej kolejne powieści są bardziej dopracowane, posiadają więcej treści. "W ogrodzie Mirandy" nie jest złą powieścią, ale nie jest także dobrą powieścią. Boli mnie to tym bardziej, że Katarzyna Krenz posługuje się naprawdę dobrym językiem, ale mimo to... jej utwór zawiera zbyt dużo słów, a zbyt mało treści. Jest nijaki, a miał ogromny potencjał.
Główna bohaterka - Miranda, jest 28-letnią prawniczką, która od lat bez reszty poświęcała się pracy w prestiżowej kancelarii w Warszawie. Wszystko zmienia się, gdy dowiaduje się, że jest w ciąży, a ojciec dziecka nie zamierza wziąć na siebie odpowiedzialności ani za nią, ani tym bardziej za dziecko. Miranda wyjeżdża w sprawach służbowych do Londynu, jednak tam ze względu na ciążowe dolegliwości nie stawia się na ważnym spotkaniu i w trybie natychmiastowym traci pracę. Postanawia nie wracać do Polski i podejmuje posadę sprzątaczki na uniwersytecie w Cambridge. Jest samotna i zagubiona, a jednak jej życie pozornie nabiera większego sensu. Jednak już w tym planie na życie pojawiają się moje wątpliwości, bo po pierwsze... bez mrugnięcia okiem przyjmuje informacje o zwolnieniu, choć przecież do tego nieszczęsnego spotkania w Londynie na którym firma w sumie i tak nic nie straciła... była wzorowym pracownikiem. A to jedynie początek absurdów, bo choć nie ma nic złego w posadzie sprzątaczki... to jednak trudno uwierzyć mi, że z chwili na chwilę (bo nawet nie "z dnia na dzień") jej jedyną ambicją staje się bycie wynajmowanie pokoju i bycie sprzątaczką na obczyźnie.
Miranda to kobieta sukcesu, zawzięta prawniczka, która jedynie raz czy dwa widzi coś niemoralnego w swojej pracy i sukcesach opartych na małej czcionce w umowach, które zawiązuje w imieniu kancelarii. Codziennie w garniturze, eleganckich drogich strojach, pełnym makijażu, nigdy niezmęczona swoim dotychczasowym życiem i jego stylem, a raczej czerpiąca z niego wiele satysfakcji... nagle postanawia porzucić to wszystko, aby zostać sprzątaczką i uwolnić się od wszystkiego co ją podobno wcześniej ograniczało. Żałuję jedynie, że Katarzyna Krenz ani słowem nie zasugerowała wcześniej, że prawniczy etap życia Mirandy nie odpowiadał jej w chwili... w której miał miejsce. Co więcej Miranda choć jest niesamowicie wykształconą i inteligentną kobietą, która posiada rozległe kontakty w Londynie nie poświęca ani chwili na wykorzystanie ich, aby podjąć jakąś lepszą pracę, choć bez wątpienia (tym bardziej, że świetnie posługuje się językiem angielskim) posiada ku temu wszelkie predyspozycje. Pominę tu nawet takie fragmenty, że oczywiście znalezienie mieszkania, pracy, ubezpieczenia... to wszystko zajmuje kobiecie zaledwie chwilę. Zachowanie Mirandy nie raz i nie dwa było absurdalne, nielogiczne i irytujące..., a ona sama wydawała się być czasami po prostu głupia, niezdecydowana i naiwna. Oburzona i obrażona na cały świat, gotowa odciąć się od wszystkiego i wszystkich.
Mam tak naprawdę problem "w co najpierw włożyć ręce" podczas recenzowania tej powieści. Może więc poruszę teraz temat drugoplanowych bohaterów, którzy choć wszyscy mieli wnosić coś do tej powieści... okazali się być nijacy. Tuzinkowi, zlewający się w jedną całość. Brak im wyrazistości. Nie wnieśli do tej powieści niczego konkretnego, niczego ważnego, a choć mieli wywrzeć jakiś wpływ na życie głównej bohaterki... tworzyli tylko kolejne, niepowiązane, ubogie wątki fabularne. "W ogrodzie Mirandy" to książka pozlepiana, a jednak nietworząca wspólnej ani to przejmującej, ani zabawnej treści... Widzę w tej powieści zamysł autorki dotyczący ukazania różnych kobiet w różnych sytuacjach i punktach życiowych, które są w różnym wieku... jednak gdzieś zabrakło temu głębi, a przy tym lekkości.
Katarzyna Krenz utonęła w swoim poetyckim języku, malowniczych obrazach, pustych wywodach filozoficznych. To co miało być głębokie, poruszające i zmuszające do przemyśleń w pewnym momencie uderzyło w kicz. "W ogrodzie Mirandy" miało być relaksującą, dobrą, a przy tym zachęcającą do refleksji powieścią o tym, że nie warto gonić za karierą, a o wiele ważniejsze jest oddanie się innym ludziom i życie dla nich... z nimi. Wyszło jednak topornie i nużąco, a i ukazanie Polaków na emigracji po raz kolejny okazało się być stereotypowe i okrojone... Próbuję odnaleźć szczęście w życiu Mirandy i nie potrafię, bo oddała się własnej melancholii i nijakości. Bezbarwności. Porzuciła ambicje i pragnienia, a jej jedynym życiowym celem stała się wegetacja gdzieś na uboczu. I o ile umiejętne oddanie aury pochmurnej Anglii ratuje książkę Katarzyny Krenz... O tyle już liczne retrospekcje wprowadzają do powieści zamęt. Czasami wręcz trudno było się odnaleźć w przestrzeni czasowej.
"W ogrodzie Mirandy" jest niestety nużącą powieścią, której czytanie... nie chcę pisać, że jest stratą czasu, bo wierzę w umiejętności literackie Katarzyny Krenz. W tej powieści jednak gdzieś się pogubiła i opowieść o Mirandzie nie zasługuje na uwagę... Są w niej fragmenty bardziej absorbujące, są też także te mniej porywające. Jednak całość jest dosyć oschła, okrojona z emocji i szczegółów, które nadają treści innym powieściom. Katarzyna Krenz choć posługuje się dobrym językiem, chciała za dużo wpleść w jedną książkę. Wyszła z tego nieciekawa całość, która podzielona, "rozrzedzona" mogłaby być materiałem na kilka ciekawych książek, które wzbogacałyby czytelniczki nie tylko o nowe doświadczenia literackie, a także je uwrażliwiały. Na chwilę obecną jednak powieść Katarzyny Krenz budzi w czytelniku gorycz dotyczącą jej niewykorzystanego potencjału... Nijaka bohaterka, mdła fabuła. "W ogrodzie Mirandy" niestety nie jest powieścią, którą mogę Wam polecić, choć... widzę obraz, który chciała przekazać czytelnikowi autorka. Nie wyszło jej jednak wprowadzenie go w życie, wykonanie.
Główna bohaterka - Miranda, jest 28-letnią prawniczką, która od lat bez reszty poświęcała się pracy w prestiżowej kancelarii w Warszawie. Wszystko zmienia się, gdy dowiaduje się, że jest w ciąży, a ojciec dziecka nie zamierza wziąć na siebie odpowiedzialności ani za nią, ani tym bardziej za dziecko. Miranda wyjeżdża w sprawach służbowych do Londynu, jednak tam ze względu na ciążowe dolegliwości nie stawia się na ważnym spotkaniu i w trybie natychmiastowym traci pracę. Postanawia nie wracać do Polski i podejmuje posadę sprzątaczki na uniwersytecie w Cambridge. Jest samotna i zagubiona, a jednak jej życie pozornie nabiera większego sensu. Jednak już w tym planie na życie pojawiają się moje wątpliwości, bo po pierwsze... bez mrugnięcia okiem przyjmuje informacje o zwolnieniu, choć przecież do tego nieszczęsnego spotkania w Londynie na którym firma w sumie i tak nic nie straciła... była wzorowym pracownikiem. A to jedynie początek absurdów, bo choć nie ma nic złego w posadzie sprzątaczki... to jednak trudno uwierzyć mi, że z chwili na chwilę (bo nawet nie "z dnia na dzień") jej jedyną ambicją staje się bycie wynajmowanie pokoju i bycie sprzątaczką na obczyźnie.
Miranda to kobieta sukcesu, zawzięta prawniczka, która jedynie raz czy dwa widzi coś niemoralnego w swojej pracy i sukcesach opartych na małej czcionce w umowach, które zawiązuje w imieniu kancelarii. Codziennie w garniturze, eleganckich drogich strojach, pełnym makijażu, nigdy niezmęczona swoim dotychczasowym życiem i jego stylem, a raczej czerpiąca z niego wiele satysfakcji... nagle postanawia porzucić to wszystko, aby zostać sprzątaczką i uwolnić się od wszystkiego co ją podobno wcześniej ograniczało. Żałuję jedynie, że Katarzyna Krenz ani słowem nie zasugerowała wcześniej, że prawniczy etap życia Mirandy nie odpowiadał jej w chwili... w której miał miejsce. Co więcej Miranda choć jest niesamowicie wykształconą i inteligentną kobietą, która posiada rozległe kontakty w Londynie nie poświęca ani chwili na wykorzystanie ich, aby podjąć jakąś lepszą pracę, choć bez wątpienia (tym bardziej, że świetnie posługuje się językiem angielskim) posiada ku temu wszelkie predyspozycje. Pominę tu nawet takie fragmenty, że oczywiście znalezienie mieszkania, pracy, ubezpieczenia... to wszystko zajmuje kobiecie zaledwie chwilę. Zachowanie Mirandy nie raz i nie dwa było absurdalne, nielogiczne i irytujące..., a ona sama wydawała się być czasami po prostu głupia, niezdecydowana i naiwna. Oburzona i obrażona na cały świat, gotowa odciąć się od wszystkiego i wszystkich.
Mam tak naprawdę problem "w co najpierw włożyć ręce" podczas recenzowania tej powieści. Może więc poruszę teraz temat drugoplanowych bohaterów, którzy choć wszyscy mieli wnosić coś do tej powieści... okazali się być nijacy. Tuzinkowi, zlewający się w jedną całość. Brak im wyrazistości. Nie wnieśli do tej powieści niczego konkretnego, niczego ważnego, a choć mieli wywrzeć jakiś wpływ na życie głównej bohaterki... tworzyli tylko kolejne, niepowiązane, ubogie wątki fabularne. "W ogrodzie Mirandy" to książka pozlepiana, a jednak nietworząca wspólnej ani to przejmującej, ani zabawnej treści... Widzę w tej powieści zamysł autorki dotyczący ukazania różnych kobiet w różnych sytuacjach i punktach życiowych, które są w różnym wieku... jednak gdzieś zabrakło temu głębi, a przy tym lekkości.
Katarzyna Krenz utonęła w swoim poetyckim języku, malowniczych obrazach, pustych wywodach filozoficznych. To co miało być głębokie, poruszające i zmuszające do przemyśleń w pewnym momencie uderzyło w kicz. "W ogrodzie Mirandy" miało być relaksującą, dobrą, a przy tym zachęcającą do refleksji powieścią o tym, że nie warto gonić za karierą, a o wiele ważniejsze jest oddanie się innym ludziom i życie dla nich... z nimi. Wyszło jednak topornie i nużąco, a i ukazanie Polaków na emigracji po raz kolejny okazało się być stereotypowe i okrojone... Próbuję odnaleźć szczęście w życiu Mirandy i nie potrafię, bo oddała się własnej melancholii i nijakości. Bezbarwności. Porzuciła ambicje i pragnienia, a jej jedynym życiowym celem stała się wegetacja gdzieś na uboczu. I o ile umiejętne oddanie aury pochmurnej Anglii ratuje książkę Katarzyny Krenz... O tyle już liczne retrospekcje wprowadzają do powieści zamęt. Czasami wręcz trudno było się odnaleźć w przestrzeni czasowej.
"W ogrodzie Mirandy" jest niestety nużącą powieścią, której czytanie... nie chcę pisać, że jest stratą czasu, bo wierzę w umiejętności literackie Katarzyny Krenz. W tej powieści jednak gdzieś się pogubiła i opowieść o Mirandzie nie zasługuje na uwagę... Są w niej fragmenty bardziej absorbujące, są też także te mniej porywające. Jednak całość jest dosyć oschła, okrojona z emocji i szczegółów, które nadają treści innym powieściom. Katarzyna Krenz choć posługuje się dobrym językiem, chciała za dużo wpleść w jedną książkę. Wyszła z tego nieciekawa całość, która podzielona, "rozrzedzona" mogłaby być materiałem na kilka ciekawych książek, które wzbogacałyby czytelniczki nie tylko o nowe doświadczenia literackie, a także je uwrażliwiały. Na chwilę obecną jednak powieść Katarzyny Krenz budzi w czytelniku gorycz dotyczącą jej niewykorzystanego potencjału... Nijaka bohaterka, mdła fabuła. "W ogrodzie Mirandy" niestety nie jest powieścią, którą mogę Wam polecić, choć... widzę obraz, który chciała przekazać czytelnikowi autorka. Nie wyszło jej jednak wprowadzenie go w życie, wykonanie.
Moja ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz